Do szpitala poszłam 01.03 (wtorek), a już 04.03 (piątek godz. 12) byłam w domku - cała (no może lekko nadkrojona) i szczęśliwa. Gdyby nie to, że do szpitala poszłam przeziębiona mogłabym powiedzieć, że czuję się wspaniale.
Warto próbować. Wystarczyło spytać lekarza, który na obchodzie zakwalifikował mnie do wyjścia na sobotę, "a czy nie można dzisiaj" żeby usłyszeć, że "można". Na szczęście Tomcio mógł po mnie przyjechać i zanim na dobre do mnie dotarło, że dzisiaj wychodzę - byłam już w domu. I to z wypisem w ręku.
Szyja po tygodniu.
Sama zerwałam plastry.
Opatrunek z lodem wykonany przez Wojtusia.
Spałam z nogą w misce z zimną wodą.
Noga po skoku do ogniska.

Chciałam wybrać popiół z ogniska, ale okazał się być nieco za ciepły.
Noga po 2 tygodniach.
Szyja po miesiącu. Musiałam intensywnie pastwić się
nad moimi zrostami nad cięciem, ale pomogło -wałek się zmniejszył.
Wygląda jak bym miała dwa cięcia, a to zwisający zrost
nad którym muszę jeszcze pracować.
Te zdjęcia sama sobie robiłam, stąd to skupienie na twarzy.
W piątek byłam na chodzie, bo działała adrenalina,
ale w sobotę zapakowałam się do łóżka,
bo nogi jakoś nie chciały mnie nosić.
Przeleżałam także niedzielę.
Chciałam pozbyć się przeziębienia,
bo we wtorek miałam wizytę u dentysty.