Wreszcie zdecydowałam się zrobić zdjęcie Wojtusiowej kozie. Dobrze pamiętałam jej oryginalne nóżki, które wyglądały jak prześwietlenie rentgenowskie. Te były zupełnie inne. Także sierść kózka miała miała miejscami jakby przyrudziała. Przy okazji kupowania truskawek zapytałam właścicielkę i okazało się, że miałam rację. To nie jest już koza Wojtusia, ale całe stadko pochodzi od niej.
To nie jest koza, którą Wojtek dostał od kolegów
na 18-e urodziny.
Kózki okazały się bardzo przyjacielskie i ciekawskie.
Wyraźnie podobał im się aparat.
Dały mi się nawet pogłaskać.
Chociaż jest to trudne, bo przeszkadzają rogi.
Ale słodkie stadko!!!